środa, 14 września 2011

Ostatnie ciekawostki :)


Ciekawostka nr 6 – wojsko



W Korei Południowej, ze względu na trwający już ponad 60 lat konflikt z Koreą Północną, służba wojskowa jest obowiązkiem każdego obywatela płci męskiej. Trwa około 2 lata, w zależności do jakiego wojska się trafi. Dla mnie to przerażające. Chłopcy, bo trudno ich nazwać mężczyznami, zgłaszają się do armii przeważnie między 20 a 23 rokiem życia. Małe, taki bidule wkraczają w ostry reżim wojskowy, z myślą o tym że będzie on trwał 2 lata. Tak naprawdę to ich jedne z piękniejszych lat, gdzie powinni szaleć i korzystać z życia – raz po studiach przygniecie ich rzeczywistość pracowa. 



Ale o tym za chwilę. Powszechnie znane są sposoby umykania się od obowiązku służby, jednak państwo już nie zwraca najczęściej na to uwagi, a i społeczeństwo krzywo patrzy na tych, którzy nie chcą bronić własnej ojczyzny.  Znane są przypadki zmiany obywatelstwa żeby tylko uniknąć "kaloszy", ale wtedy trzeba mieć świadomość społecznego ostracyzmu, bardzo źle jest widziany taki proceder wśród znajomych, rodziny. Wobec powyższego chłopcy odbywają ten mało przyjemny obowiązek podczas studiów, aby mieć to jak najszybciej z głowy.



Patrząc na moich nowych znajomych nie mieści mi się w głowie, że te śmieszne, słodkie mordki już niedługo będą musiały ściąć swoje śmieszne fryzurki, na zapałkę i na dwa lata stracą to młodzieńcze poczucie, że życie należy do nich. Jakoś tego nie widzę i serce mnie boli, że muszą to przejść. Sami też nie są zachwyceni, szczególnie że czas poboru jest coraz bliżej. Niektórzy z początkiem nowego roku stawią się „ku chwale ojczyzny” w koszarach.  Rozumiem pobudki kierujące rządem i władzami, przy takich sąsiadach jakich ma Korea (nie tylko Korea Północna, ale także Chiny czy Japonia), które co róż próbowały przywłaszczyć sobie ten zakątek świata, obowiązkowa służba wojskowa jest oczywistą rzeczą. Nie znasz dnia ani godziny, więc kraj musi być przygotowany na wszystko. Tym bardziej, ze Korea Północna od czasu do czasu lubi sobie postrzelać w stronę swojego sąsiada, ale czyni to od prawie 60 lat i stara się żeby nic się nie stało. Tak naprawdę wszystkim zależy na utrzymaniu pokoju, choćby ze względów polityczno-ekonomicznych. 



Ale mimo to Korea Południowa postanowiła nie tracić czujności w tej sprawie. Mimo to nie wyobrażam sobie moich młodszych kolegów, bawiących się ze mną ramię w ramię, starających się uprzyjemnić czas rozmową, mimo iż nie zawsze potrafią się dobrze wyrazić po angielsku (trening czyni mistrza więc ciągle ich zagaduję ;) ), mających super poczucie humoru, cieszących się życiem (w zasadzie dopiero w nie wkraczają – studia to jedyny okres w życiu koreańskiej młodzieży do intensywnego korzystania z życia i wszelkich uciech), maszerujących w równym szpalerze, z krótko przystrzyżonymi włosami i brakiem blasku w oku. Sama myśl o tym bardzo mnie boli, dla nich to rzeczywistość… 

Ciekawostka nr 7 – praca, praca i jeszcze raz praca….



Po okresie studenckim, Koreańczycy bardzo mocno wstępują na poważną drogę życiową. W zasadzie jedynie czas studiów jest tu czasem beztroskiego życia, wyszumienia się, podróżowania, korzystania ze wszystkich skarbów życia i świata, dla chłopaków również niestety okresem wojska, które ma z nich zrobić mężczyzn – moim zdaniem nie jest im to potrzebne, świetnie sami sobie radzą ;) Przed studiami, czyli podczas trwania szkoły podstawowej, gimnazjum i szkoły średniej wszyscy uczą się grzecznie od rana do późnego wieczora. Naprawdę do późnego, wracają z zajęć około 22. Po szkole uczniowie uczęszczają na zajęcia dodatkowe, które mają sprawić że dostaną się na najlepszą uczelnie, a dzięki temu znajdą dobrze płatną pracę i nie tylko będą żyć na dobrym poziomie, ale też pomogą swoim już starszym rodzicom, ze względu na to że „socjal” dla osób w starszym wieku niemalże nie istnieje w Korei. Dlatego też nie ma się co dziwić, że młodzież tutaj wyprawia niesamowite rzeczy. Wiele przeszli i wiedzą czym skończy się ich życie dosłownie za chwilkę. Czas minie szybko, więc trzeba korzystać garściami, żeby niczego nie żałować i mieć co wspominać (choć z tym chyba bywa różnie, z pewnych względów ;) ). Po skończeniu studiów zostaje już tylko praca, praca, praca i jeszcze raz praca. 



Do tego dochodzi założenie rodziny i witamy w karbach dorosłego życia. Choć jak się ostatnio dowiedziałam, katorżnicze warunki pracy funkcjonują już tylko w wielkich korporacjach typu LG czy Samsung, ale jestem skłonna wierzyć, że nie tak łatwo ani szybko można przestawić społeczeństwo na inne warunki funkcjonowania. Myślę, że praca do późnych godzin wieczornych a czasami i nocnych nie jest niczym nadzwyczajnym. Widzę to sama kiedy wracam późno z miasta i widzę smutne, zmęczone twarze w różnego rodzaju  punktach handlowo – usługowych. Sądząc po tym, w wielkich korporacjach jest jeszcze gorzej. Nie dziwię się już czemu kraje Azji tak prężnie się rozwijają i są bezkonkurencyjne na wielu rynkach. Szkoda mi tylko ludzi, jak pisałam wcześniej odsetek samobójstw w Korei (ale i nie tylko) jest zatrważający, nie dziwne ludzie po prostu nie wytrzymują psychicznie takiego napięcia i tempa. O ile jest się młodym, jakoś da się to pogodzić, ale dobiegając już 40 (w okolicach tego wieku jest najwięcej samobójstw) organizm już nie wytrzymuje, spiętrzenie spraw, obowiązków i wymogów społecznych jest tak duże, że ludzie najnormalniej w świecie wysiadają. Niedawno jechałam przez dzielnicę bussinesową. Nie ukrywam, że fajnie jest popatrzeć na wielkie wieżowce pnące się coraz wyżej w niebo, przytłaczające małego człowieka na chodniku. Ale nie jest to klimat do życia, ani pracy. Wszystko zimne, sztuczne, metalowe. Człowiek czuje się jak w więzieniu, puszcze. Ale sukces i wyniki widać są najważniejsze. Zastanawiałam się nad tymi ludźmi, którzy pracują w tym wielkich budynkach. Jakże muszą być przygnębieni i przytłoczeni życiem (zapewne generalizuję, ale widok tej dzielnicy, nie skłaniał mnie do innych przemyśleń). Szybki papieros pod biurem, wszyscy w „mundurkach” – garnitury są w wielu firmach wciąż obowiązkowym strojem w pracy. Z tymi przykrymi myślami znowu zastanowiłam się nad moimi znajomymi ze studiów. Widzę ich uśmiechniętych, chcących się bawić, korzystać garściami z życia póki mogą – wcale im się nie dziwię. Wystarczy pojechać do dzielnicy obok, żeby zobaczyć swoją przyszłość, która stoi tuż tuż za rogiem – o ile ma się „szczęście” pracować w takiej dzielnicy i mieć dobrze płatną pracę. A nie każdemu się to uda. Cieszę się, że nie będę świadkiem gasnących w ich oczach żywiołowych iskierek, choć mimo wszystko mam nadzieję, że gdzieś głęboko w sobie uda mi się skryć tą dozę szaleństwa i niesamowitej witalności jaką mam okazję widzieć w ich codziennym życiu.  



Ciekawostka nr 8 – karaoke czas zacząć ;)



Parę dni temu miałam okazję odkryć jedną z wielkich atrakcji koreańskich jaką jest karaoke – w miejscowym języku „nureba” –노래방.
Wiele razy słyszałam o tej rozrywce, słynie z niej zresztą nie tylko Korea. Cieszy się ona wielką popularnością w Japonii – zresztą właśnie z tego kraju pochodzi ta zacna zabawa :) chyba nie muszę pisać na czym polega, każdy w swoim życiu to przeżył, jeżeli nie w pubie, to w domu lub na imprezach rodzinnych – te zawsze skłaniają kogoś do śpiewania ;)
W każdym razie, tutaj wygląda to trochę inaczej niż w Polsce. Pokoik tylko dla grupy przyjaciół, która przychodzi i bawi się w swoim gronie. Nie tak jak w Polsce, gdzie jak dla mnie wypaczono idee karaoke. Śpiewanie na cały pub, tylko w jeden dzień w tygodniu, te same piosenki, bo ciągle śpiewają Ci sami „piosenkarze” szukający swojej szansy, tak naprawdę w miejscach gdzie każdy ma gdzieś ile oktaw zaprezentują. W prawdziwym karaoke chodzi o świetny „fun” z przyjaciółmi i nie ważne jak śpiewasz, ważne że śpiewasz. Jest na tyle dużo miejsca, że spokojnie można jeszcze potańczyć, co też uskutecznialiśmy. Wybór piosenek oszałamia, gruba księga skrywa niezliczone tytuły utworów z różnych krajów i w różnym języku (polskiego jeszcze nie znalazłam, ale poszukam). Do tego wielka maszyna, prosta jak budowa cepa w obsłudze, wciskasz numerek i jesteś królem sceny :) Ciekawostka – w klubie nie można zakupić alkoholu – żadnego, ale za to można wnieść wszystko co się tylko podoba. Wobec powyższego należy się zaopatrzyć w napoje wyskokowe w najbliższym sklepie i uderzać prosto na salę. Kula dyskotekowa rusza i wszyscy się bawią, jakby się znali co najmniej 200 lat. Z wydarzeń wieczoru – nie obyło się oczywiście bez Belye Rozy   - белые розы. Kolega z Białorusi wykonał je specjalnie dla nas Polek, oczywiście my robiłyśmy za chórek, bo kto w Polsce nie zna tego szlagieru….. ;) Były oczywiście piosenki w języku angielskim – wszelkie znalezione szlagiery, piosenki w językach Wietnamu, Chin i Korei. Troszkę krajów żeśmy przeszli ;) Nawet nie wiadomo kiedy minął nam czas. Ja zostałam okrzyknięta Królową „Nureba” – że niby tak ładnie śpiewam i mam ładny głos i w ogóle………… tak tak widzę wasze miny – ja też taką miałam. Myślę że klimat wieczoru i odrobina alkoholu zrobiła swoje i moi współtowarzysze po prostu źle słyszeli mój śpiew, choć ja nawet tego śpiewem bym nie nazwała. Przeszłam jak burza, śpiewająco przez Bon Jovi, Whitney Houston, Lady Gagę, Metallicę......no wiecie sami że śpiewać lubię, choć nie umiem ;) Wszyscy wiedzą, że słoń mi mocno na ucho nadepnął, a tu na takie szlagiery się porwałam, wiec chyba łatwo sobie wyobrazić jak ja to śpiewałam ;) W każdym razie karaoke w takim wydaniu szalenie mi się podobało, zabawa na całego. Mam nadzieję, że jeszcze nie raz tam zawitam :)



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz